środa, 2 sierpnia 2017

Epilog #2

Deszcz bębnił głośno w szybę Wieży Gryffindoru, a wiatr targał drzewami z Zakazanego Lasu. Tylko Wierzba Bijąca stała prosto, całkowicie niewzruszona faktem majowej nawałnicy. Tymczasem w dormitorium chłopców z piątego roku panował codzienny rozgardiasz.

- Dobra, przyznać się, który świsnął moje skarpetki w miotły? – zapytał James, przerzucając do górny nogami zawartość swojego kufra.

- Nie wiem jak wy, ale ja nigdy bym ich nie dotknął – powiedział Syriusz, rzucając w Jamesa jego podręcznikiem od historii. – Jak jeszcze raz znajdę go w moich bokserkach...

- To przypadkiem!

- Jasne, jasne – warknął Syriusz lekko podenerwowany. – Zaczarowany podręcznik przez przypadek trafia do mojego kufra i zjada moją koszulką z AC/DC.

- Serio? Moje zaklęcia podziałało? – zapytał James, ewidentnie uradowany tym faktem. Rzucił wszystkie rzeczy, który trzymał w ręce i podbiegł do kufra Łapy, ale ten złapał go za rękaw szaty i odciągnął kawałek.

- Jak mogłeś? – zapytał z oburzeniem Black, a James się wyszczerzył. – To była moja szczęśliwa koszulka!

- Daj spokój. Kiedy go zaczarowałem, prawie odgryzł mi palce. Trzymajmy go na razie tutaj – powiedział Rogacz, wrzucając książkę do kufra Łapy i zatrzaskując go głośno.

- W moich bokserkach?!

- James, czy to nie było przez przypadek tak – zastanawiał się głośno Peter – że ty chciałeś, by twoja książka od Historii Magii odgryzła Syriuszowi...

- Nie! – zaprzeczył szybko, posyłając Peterowi mordercze spojrzenia i przeczesując włosy własną dłonią. – Nie, to nie tak...

Ale Syriusz już go nie słuchał, oburzony tym karygodnym zachowaniem swojego najlepszego przyjaciela.

- W takim razie – fuknął – proszę, weź swoje skarpetki.

Machnął różdżką raz i spod jego łóżka wyleciała para zielonych skarpetek w brązowe miotły. James sięgnął po nie ręką, ale Syriusz machnął różdżką po raz drugi i skarpetki zapłonęły, a James pisnął przestraszony. Teraz cztery pary oczu utkwione były w płonącą cześć garderoby Jamesa, a po paru sekundach huncwoci poczuli odurzający smród.

- Uwaga Gryfoni! Ewakuacja! – krzyknął James, wychodząc z dormitorium.

- Śmierdząca skarpetka Jamesa atakuj! – krzyknął Syriusz.

Krzyki wybawiły z innych dormitoriów resztę uczniów, którzy, gdy tylko wytknęli nos na korytarz, poczuli okropny smród. Huncwoci zeszli do pokoju wspólnego.

- Co się tak drzecie? – zapytał jeden z prefektów.

- Ewakuacja! – powtórzył James. – I to szybko!

- Nie można ot, tak urządzać ewakuacji! – sprzeciwił się prefekt. – Nie jesteście prefektami! Na jakiej podstawie organizujecie to całe zamieszanie? I co tak śmierdzi?

- Właśnie na tej podstawie – powiedział Syriusz, szczerząc się rozbawiony. – Ale możesz zostać. Inni będą mieć na dowód jakiegoś kretyna, który nam nie uwierzył.

I wyszli. Remus tylko wzruszył ramionami w kierunku prefekta i powlókł się za swoimi przyjaciółmi przed portret Grubej Damy, gdzie zebrała się reszta Gryffindoru. Tym sposobem huncwoci zostali bohaterami poranka.

+++

Deszcz przestał padać w południe, a po męczącej lekcji transmutacji, na której cała czwórka dostała dodatkowe wypracowanie za poranny incydent, postanowili, że odwiedzenie gajowego Hagrida to bardzo dobry pomysł.

Powietrze było rześkie, a trawa cały czas mokrawa.

- A cóż to się stało, że przypomnieliście sobie o starym gajowym? – zapytał, Hagrid, gdy otworzył drzwi swojej chatki, a huncwoci wpadli do środka.

- Jesteśmy trochę ostatnio zajęci – przyznał Remus, siadając na krzesełku.

Peter, James i Syriusz usiedli na czymś, co można było nazwać łóżkiem. Kieł od razu podbiegł do Syriusza i ułożył swój łeb na jego kolanach, śliniąc przy okazji szatę Łapy. Jemu zdawało się to nie przeszkadzać i z sentymentem podrapał psa za uchem, a ten pomachał ogonem uraczony.

- Nauczyciele pewnie dają wam popalić – powiedział, przygotowując kubki na herbatę i wykładając ciasteczka na stół.

- SUMY coraz bliżej – skomentował James.

Rozmawiali o szkole, o tym, co Hagrid znajduje w Zakazanym Lesie, o dowcipach huncwotów, dopóki nie spostrzegli, że na dworze zrobiło się ciemno, a Hagrid wygonił ich do zamku. Jako że James nie wziął niewidki, a i nikt nie pomyślał o spakowaniu mapy, szli na oślep, uważając, by nie wpaść na nauczyciela. Dobrze im to szło, dopóki nie wyskoczył przed nich kot.

- No nie! – warknął posępnie Syriusz. – Tylko nie tak kotka Norris. Nie teraz.

- Zasadźmy jej zdrowego kopniaka – zaproponował James. – Może to ją nauczy nie wtykać nosa w nieswoje sprawy, huh?

- Wiecie... Wiecie co – odezwał się Remus. Lekko pobladł na twarzy. – Myślę, że to nie jest Pani Norris.

- Co? – zapytali we trójkę w tym samym czasie.

- Bardzo dobre spostrzeżenie, panie Lupin.

Syriusz, James i Peter krzyknęli przestraszeni i spojrzeli prosto w świdrujące oczy profesor McGonagall.

- Co robicie tutaj o tej porze? – zapytała surowym głosem.

- Bo my... My byliśmy – James starał się tłumaczyć.

- Nie obchodzi mnie to, pani Potter. Gryffindor traci dwadzieścia punktów. A teraz w tej chwili do wieży i żebym was już więcej dzisiaj nie widziała.

Przestraszni wyraźnie surowszym głosem profesorki, uśmiechnęli się we czwórkę, skinęli głowami i życząc profesor McGonagall dobrej nocy, pobiegli do wieży, gdzie siedziało jeszcze sporo uczniów, ale oni pobiegli do swojego dormitorium pośrodku, którego leżała kupka popiołu. James upadł na kolana tuż obok niej i udając płaczliwy głos, powiedział:

- Dobrze mi służyłyście. Spoczywajcie w pokoju.

Syriusz zarechotał rozbawiony.

+++

Następnego dnia, a był to najlepszy dzień w całym tygodniu, bo nosił nazwę piątek, większość uczniów ogarnęło przyjemne uczucie na myśl zbliżającego się weekendu. Większość miała już serdeczne dość książek i pisania wypracowań i miała zamiar spędzić sobotę na leniuchowaniu. Huncwoci mieli podobne plany, ale najpierw musieli wytrwać lekcje.

Podwójna godzina eliksirów z samego rana brzmiała jak czysta męczarnia. Huncwoci ustawili się w lochach, pod pracownią numer trzy wraz z innymi Gryfonami i Ślizgonami. Profesor Slughorn pojawił się tuż przed dzwonkiem i wpuścił ich do klasy, gdzie pośpiesznie zajęli swoje standardowe miejsca.

- Moi drodzy dzisiaj zrobimy sobie małą powtórkę – poinformował klasę, wyciągając z biurka mały koszyczek, w którym pozgniatane były karteczki. – Dobiorę was w pary i każda para będzie musiała sporządzić wylosowany eliksir.

Potrząsnął koszyczkiem, uśmiechając się przy tym dziarsko, po czym przystąpił do dobierania par. Lily Evans nie była zadowolona perspektywą spędzeniu następnych dwóch godzin tuż obok Jamesa Pottera. Sam James prawie spadł z wrażenia z krzesełka, piszcząc jak mała dziewczynka.

- Losuj Lily – powiedział, gdy przyszła na nich kolej. Lily wyciągnęła karteczkę i z lekkim niesmakiem przeczytała:

- Amortensja.

Siedzący niedaleko Syriusz poruszał zabawnie brwiami w kierunku swojego przyjaciela.

James wykonywał polecenia Lily, która kazała mu kroić czy obierać te, a nie inne ingerencje, po czym wrzucali je do kociołka i gotowali odpowiednią ilość czasu na małych bądź dużych płomieniach, mieszając odpowiednią ilość razy zgodnym z ruchem wskazówek zegara lub przeciwnym.

- Nie mogę niczego wywąchać – powiedział James po półtorej godzinie, gdy eliksir był już prawie gotowy.

- Co? – zdziwiła się Lily. – Jak to? Przecież wszystko zrobiliśmy dobrze – powiedziała i na potwierdzenie zerknęła do książki, analizując wszystkie podpunkty.

- Cóż, wyraźnie nie – odparł. Stolik obok, komuś upadł nożyk. – Może... Może jeśli nie użyłabyś swoich różanych perfum...

- Może mógłbyś je poczuć – odparła, starając się mieć przy tym uprzejmy głos – gdybyś nie użył wiadra żelu do włosów tego poranka, Potter.

Głupia świadomość dotarła zarówno do umysłu Lily, jak i Jamesa. Ukochane perfumy Lily skończyły się jej w zeszłym tygodniu, a James nie brał prysznica tego poranka, bo Syriusz zabarykadował się w łazience.

Lily odwróciła wzrok, zakładając swoje włosy za uchu. James utkwił swój wzrok w podłodze, uśmiechając się do siebie jak idiota. Zbyt bardzo zadowolony nie mógł zauważyć posępnych spojrzeń rzucanych w jego kierunku przez Severusa Snape'a.

+++

Następna lekcja, a było nią transmutacja, wydawała się wyjątkowo nudna. Profesor McGonagall tłumaczyła wyjątkowo trudną i nudną teorię. Promienia słońca wpadające do klasy sprawiały, że w pomieszczeniu zrobiło się ciepło. Nic więc dziwnego, że Syriuszowi przymknęło się na chwilę oko.

Obudził się jednak gwałtownie, gdy drewniana linijka świsnęła mu koło ucha i uderzyła w blat stołu z trzaskiem.

- Panie Black, czemu pan śpi na mojej lekcji? – zapytała zdenerwowana profesor McGonagall.

- Słuchanie pani głosu bardzo mnie relaksuje – odpowiedział z uśmiechem.

- To, czemu reszta klasy nie śpi?

- Bo nie słuchają pani?

Siedzący obok James zachichotał w rękaw swojej szaty. Profesor McGonagall mierzyła Syriusza świdrującym spojrzeniem.

- Masz dodatkowy referat, Black? – zapytała.

- Błogosławieni ci, którzy nie widzieli, a uwierzyli!

Teraz przez całą klasę przebiegł szmer rozbawienia, ale profesor McGonagall nie widziała w tym nic zabawnego.

- Minus dziesięć punktów od Gryffindoru – powiedziała. – Skup się Black, to może być na SUMACH – poinformowała go i odeszła w stronę swojego biurka, na brzegu którego usiadła i dalej tłumaczyła lekcję.

Syriusz rozejrzał się po klasie. James bazgrał coś na kawałku pergaminu, Remus notował zawzięcie, Peter też prawie zasypiał. Lily i Dorcas notowały spokojnie, od czasu szepcząc coś sobie na ucho. Frank rzucał tęskne spojrzenia ku Alicji.

- Pytania? – zapytała profesor McGonagall. Syriusz natychmiastowo podniósł rękę. – Tak, panie Black?

- Gdyby niedźwiedź i rekin się pojedynkowali, to który by wygrał?

- Jakiekolwiek pytania związane z lekcją? – zapytała profesorka, kompletnie ignorując Syriusza. Ten wzruszył jedynie ramionami i wrócił do podpierania głowy na zgiętej dłoni, z wyczekiwaniem oczekując dzwonka.

+++

Było koło szóstej wieczorem, gdy huncwoci obładowani w jedzenie z kuchni (skrzaty wręczyły im zupełnie więcej, niż pomieściłyby ich żołądki) znaleźli się w Pokoju Życzeń, który teraz zamienił się w bardzo przytulny salon, przypominający znacznie ten z wieży. Rozsiedli się w wygodnych fotelach i objadając się słodyczami, popijając piwo kremowe oraz whisky, którą przemycił z Hogsmade Syriusz, rozmawiali na wszystkie możliwe tematy. Śmiali się przy tym głośno, rzucali poduszkami i wymyślali kolejne żarty. Czasami ich myśli błądziły w kierunku życia po szkole, ale szybko zmieniali temat, bo jeszcze sporo przed nimi i nie chcieli sobie psuć w tak cudownym momencie humoru.

- Wiesz co Łapciu – powiedział James. Peter spał zwinięty w kłębek na fotelu, a Syriusz śmiał się cicho – powinniśmy częściej upijać Lunatyka, nie sądzisz?

- Zgadzam się – odparł – ale masz jakiekolwiek pojęcie, skąd on wytrzasnął ten kapelusz?

Remus bowiem tańczył jakąś dziwną odmianę tańca w koszuli z hawajskim motywem i słomianym kapeluszu z rondem postawionym ku górze.

- To się nazywa imprezka! – wykrzyknął i odwrócił się do Jamesa i Syriusza, prawie się przy tym przewracając. – Co tam, czarodzieje?

Od tamtego dnia minęło wiele lat, a Syriusz westchnął ciężko na jego wspomnienie. Był wtedy taki młody i głupi. Jeszcze żadne z nich nie wiedziało, że za dwa lata Lily Evans przyniesie im bardzo dziwne książki, a ich życie wywróci się do góry nogami. Syriusz wiele by oddał, by móc jeszcze wrócić do tamtych dni, nawet jeśli to oznaczało, że musiał przyjaźnić się z Peterem. Wiele by oddał za obaczenie Caroline przy stole Ślizgonów, Lily, która upierdliwie spławiałby Jamesa i Remusa w towarzystwie Dorcas.

Przestań, smęcisz jak starzec - powiedział głos w jego głowie.

I pijak - dodał drugi głos w jego głowie.

Na twarzy Syriusza można było dostrzec taki sam uśmiech, jaki towarzyszył mu pamiętnego dnia w Pokoju Życzeń. Spojrzał na butelkę z piwem i wypił do końca trunek, a potem przeniósł swój wzrok na przyjaciół. James w stanie upojenia alkoholowego siedział na podłodze z głową opartą o fotel i zaśmiewał się od czasu do czasu. Petera z nimi nie było, ale był Regulus - jego prawdziwy z krwi i kości brat. Wspaniały Minister Magii pijany spał zwinięty w kłębek na kanapie i mruczał niewyraźnie przez sen, co powodowało u Syriusza jeszcze szerszy uśmiech, a Remus... Remus wyczarował sobie dokładnie taki sam kapelusz jak ten w piątej klasie i tańczył tylko sobie znany taniec, z którego James się zaśmiewał.

Bo jeśli znajdujesz prawdziwych przyjaciół, to na całe życie, pomimo przeciwności losu, śmierci, długich rozłąk i kłótni. Bo prawdziwi przyjaciele są z tobą w każdej sytuacji. Zawsze są w twoim sercu i mimo iż nie ma ich fizycznie tuż obok.

- Za... Za huncwotów! – wybełkotał Remus. – Za nas... nasze żarty... i wspaniałą przyjaźń. Zdrowie!

- Zdrowie! – James z Syriuszem ryknęli tak głośno, że Regulus się obudził.

Huncowocka to sprawa, naruszyć wszystkie prawa, narobić rabanu i nie dostać szlabanu.



THE END

+++

Tym oto sposobem dobrnęliśmy do końca. Dziękuję wszystkim i każdemu z osobna za czytanie, komentowanie i gwiazdkowanie. Wiem, że ta wersja różni się od poprzedniej, ale jest po stokroć według mnie lepsza. Poprzednia wersja była za długa, a rozdziały za krótkie. Teraz jestem mega zadowolona z tej pracy.

Proszę każdego o pozostawienie ostatniego komentarza pod tym epilogiem.

Dziękuję wam wszystkim bardzo serdecznie.

x

1 komentarz:

  1. to było świetne, całkiem inne niż wattpadowa wersja, ale i tak świetne

    OdpowiedzUsuń

szablon wykonany przez oreuis
szablon wykonany przez oreuis